Danielkowy Koncert Gwiazd cz. 2, w sobotę 24 sierpnia 2019, poprowadzi Mirosław Neinert – aktor, reżyser, konferansjer, dyrektor teatru Korez. Jesteśmy pewni, że sprawdzi się w tej roli 🙂
Biogram
Jest swojską krzyżówką Stańczyka z Molierem. Mało kto potrafi tak jak on godzić niezależność myślenia z konsumowaniem łaski panujących, mało kto potrafi z taką biegłością uprawiać sztukę jarmarczną z ambicjami artystycznymi. Błazen i komediant z wprawą operujący między żywiołami ludzkiej próżności.
Urodził się w dolnośląskim Żaganiu (1959), ale dorastał w Chorzowie. Wychowywany na PRL-owskiego inteligenta rzucił wszystko w cholerę, by zostać wagabundą, wędrownym clownem – na tamte czasy niebieskim ptakiem, człowiekiem bez określonego zajęcia, ustrojowo podejrzanym. Od czasów licealnych organizował różne grupy, zespoły i formacje, skrzykiwał je na potrzeby akademii ku czci, sanatoryjnych wieczorów w ramach działalności kulturalno-oświatowej, szkolnych poranków teatralnych oraz statutowej działalności zakładowych domów kultury. Nikt nie wie, jak mu się to udawało w rzeczywistości, w której dla uprawiania sztuki niezbędne były dyplomy, przeróżne środowiskowe weryfikacje i ministerialne kategorie.
Na szczęście w okrzepłą dorosłość wchodził już za pierwszej „Solidarności”, kiedy to po raz pierwszy od dziesięcioleci zakwitła w Polsce nieujarzmiona wolność słowa i swoboda twórcza, dla której nowy związek (tak, tak !) stał się aktywnym mecenasem. Tej swobody nie zahamował nawet stan wojenny, cały ów żywioł artystyczny przeniósł się wówczas do kościelnych naw, gdzie zyskał bezpieczne schronienie na najbliższych 7 lat. Bodaj raz jedyny w XX wieku było w nich miejsce dla wszystkich, niezależnie od światopoglądu – nawet dla podejrzanych libertynów, co to za nic mają surowe reguły życia sakramentalnego, i panienkę i mężatkę bez oporów zbałamucą, flaszką nie pogardzą, z pościeli nie wstają przed południem, a do konfesjonału choćby wołami ich nie zaciągniesz.
Po upadku PRL-u dziełem życia Neinerta stał się bez wątpienia „Korez” – zrazu wędrowna trupa skrzyknięta dla odgrywania „Scenariusza dla trzech aktorów” Schaeffera, która z biegiem lat przepoczwarzyła się w prywatny stacjonarny teatr z pierwszoplanową pozycją na mapie kulturalnej Katowic. A po legendarnej już inscenizacji Janoschowego „Cholonka”, która od 2004 roku przebojem idzie przez Polskę – awansowała do ekstraklasy nie tyle orzeczeniem krytyki, ile decyzją publiczności. Bodaj największą zasługą „Koreza” było powszechne zaciągnięcie Śląska i Ślązaków do teatru, przez dziesięciolecia zadanie niewykonalne dla dyrektorów publicznych scen.
Ten sukces przełożył się na awans ojca-założyciela, który stał się pierwszym rasowym celebrytą na gnuśnym śląsko-zagłębiowskim zapiecku, i trzeba przyznać, że ma ku temu talenty. Tylko on potrafi z takim wdziękiem słodzić przy winku powszechnie krytykowanemu prezydentowi Katowic („Piotruś, jesteś genialny, nie przejmuj się ujadającymi pieskami, i tak nikt ci nie podskoczy”) – przecież to niewielka cena za darmowy lokal w centrum miasta. Nikt inny nie potrafiłby z tak rozbrajającym uśmiechem wmawiać uczestnikom Walnego Zgromadzenia Związku Szambiarzy Rzeczypospolitej: „O widzę tu wiele znajomych twarzy, które jakże często spotykam w naszym teatrze” – w zamian za dożywotni kontrakt na konferansjerkę. Nie ma nawet oporów, by od czasu do czasu zadzwonić do znienawidzonego felietonisty („Świetny był twój ostatni tekst, rzadko kto potrafi tak wyrazić moje poglądy”) – ze sprytną nadzieją na przychylność.
Cóż, trzeba się mocno pilnować, aby nie dać się uwieść, tym bardziej, że uwiedzenie bywa przyjemne. Z ostatniego urodziły się Neinertowi bliźniaki – znak, że po pięćdziesiątce postanowił się nieco ustatkować. Ale ostrożności nigdy za wiele, bo on był, jest i pozostanie nieobliczalny.
tekst pochodzi ze strony https://dziennikzachodni.pl/